- Kategoria: Działalność
- Agnieszka Lisowska-Woś
Zima na kursie, czyli ostatni etap szkolenia jaskiniowego
Przemykam myślami miesiąc po miesiącu minionego roku i teraz, z perspektywy dnia dzisiejszego, trudno mi uwierzyć, że właśnie zakończyłam ostatni etap kursu taternictwa jaskiniowego.
Startując od pierwszego kontaktu z liną, poprzez kolejne zadania - wyzwania , z których spora ilość wydawała się na początku nie do zrobienia, dobrnęłam do finału całego kursu.
I ta ostatnia - zimowa część, w moim odczuciu, okazała się taką wisienką na torcie.
Wiąże się to od początku do końca ze specyfiką samego kursu, coraz większą wiedzą tematyczną oraz umiejętnościami, które kursanci muszą opanować w ciągu roku, by na sam koniec, jakby nie było, w najtrudniejszych warunkach, móc dość swobodnie operować sprzętem i poruszać się po jaskiniach.
Same zimowe przejścia jaskiń niewiele różnią się od tych letnich. Zasadnicza różnica polega na całej otoczce związanej z dotarciem do otworu konkretnej jaskini. Podczas obozu letniego, kiedy wędrowaliśmy w coraz to wyższe partie Tatr, dźwigając na plecach ciężkie plecaki ze sprzętem, wizja wyjść zimowych wydawała się igraszką. Miało być maksymalnie do górnej granicy lasu, czyli krótko i szybko.
Oczywiście - teoria teorią, a praktyka praktyką. Rachunek zysków i strat w stosunku do lata został wyrównany kilkoma warstwami ubrań zimowych, w których na podejściach było za gorąco, a na płaskim i postojach za zimno, brnięciem w śniegu, koniecznością przebierania się na mrozie, sztywnym kombinezonem i zamarzniętymi rękawicami nie-do-założenia. Rzecz jasna, waga i ilość sprzętu oraz kondycja instruktorów nie uległa zmianie.
Zimowe Tatry zapierają dech na każdym kroku, ale jednocześnie są o wiele bardziej wymagające niż o każdej innej porze roku. Szlaki gubią się pod grubą warstwą śniegu, a wydeptane ścieżki szybko znikają po kilku podmuchach wiatru, więc każdorazowe wyjście w zimie stymuluje do dokładnego zapoznania się z topografią terenu. Do otworów jaskiń często nie da się dotrzeć inaczej, niż kierując się na charakterystyczne punkty terenowe, na które zwracali nam uwagę instruktorzy. Pod wejściem: szybki przepak, nierówna walka z zamarzniętym jaskiniowym ekwipunkiem (znowu te cholernie sztywne rękawice!!) i hop do dziury, która w odróżnieniu do lata była teraz całkiem ciepłą alternatywą do panującej aury.
A w jaskiniach? Tam jakby przerwa pomiędzy obozem letnim, a zimowym nie istniała. Czas, który upłynął od ostatniego mojego kursowego wejścia do jaskini, całkowicie się zatarł. Oczywiście wszelkie strachy nie zniknęły, nie wiedziałam czy na pewno jeszcze pamiętam, jak co działa i czy nagle, przez swoją nieuwagę, nie wyląduję gdzieś na dnie studni, bo jednak pamięć bywa zawodna. I teraz nie wiem, czy trafiłam na odpowiednią ekipę, czy to jaskinie mają to do siebie, że między ludźmi powstają szczególne relacje. Wzajemne zaufanie, współodpowiedzialność za każdego członka zespołu i pewność, że można na sobie wzajemnie polegać, to zestaw odczuć, których doświadczyłam i które pomogły mi przemóc się w niejednej kryzysowej sytuacji.
Część zimowa kursu to nie tylko jaskinie, ale też nauka poruszania się po Tatrach z wykorzystaniem odpowiedniego sprzętu w warunkach zimowych. Do tej pory w każdej kwestii z tego tematu byłam kompletnym laikiem. Ba! To była moja pierwsza taka prawdziwa zimowa styczność z Tatrami. Wędrówka na Kasprowy Wierch, potem poznawanie technik zimowej asekuracji, zakładanie stanowisk, wykorzystanie czekana, poruszanie się po stromym zaśnieżonym zboczu - to wszystko były dla mnie nowości, które czasem wzbudzały lęk, nie mniej zachwyciły mnie od samego początku. I znowu: działanie w zespołach, zaufanie, którym darzy się partnera, wzajemne zgranie - okazuje się, że to wartości nadrzędne i bez nich ani rusz.
Zamknięciem i za razem podsumowaniem obozu tatrzańskiego było zimowe wyjście do jaskini , a padło na jaskinię Śnieżną. Dokładnie pamiętam, że właśnie podczas podchodzenia do niej w lecie poznawałam szczegóły i kryteria zimowej działalności jaskiniowej: "do górnej granicy lasu". No tak, no dobrze, niech będzie, raz kursantowi śmierć ;) Muszę przyznać, że nie było mi lekko, zmęczenie i obtarte poprzedniego dnia stopy dawały o sobie znać z każdym krokiem, ale to, co ukazywało się moim oczom dawało ogromną satysfakcję i rekompensowało wszystko. Jak zawsze. Do zimowej Śnieżnej podchodzi się zupełnie inaczej niż w lecie: z jednej strony łatwiej, ale z drugiej strony, pojawiają się nowe -wspinaczkowe - elementy na trasie. Otwór do jaskini ,rozbudowany o kilkumetrowy śniegowy tunel, pierwsze korytarze całe pokryte śniegiem, jeszcze bardziej niż w lecie przejmujący chłód na wejściu - to Śnieżna w lutym. Jednak im dalej w głąb, tym różnica między latem a zimą zanika.
Minęło już trochę czasu od zakończenia szkolenia, ja jednak nieustannie powracam i podsumowuję poszczególne elementy kursu, wychwytuję i analizuję swoje błędy, szukam schematów poprawnego postępowania, przeglądam plany i mapy i...tęsknię za Tatrami. Ten etap kursu, bez dwóch zdań, odcisnął się we mnie bardzo, otworzył przede mną nowe drzwi, pokazał co i w jaki sposób można jeszcze zrobić, zmusił do pracy nad sobą, zmotywował, wzmocnił i dał ogromną satysfakcję. Z perspektywy całego kursu, to właśnie ta część jako końcowa, wniosła najwięcej wszelakich wartości, począwszy od merytorycznych - bo stan wiedzy dotychczas zdobytej został w niełatwych warunkach zweryfikowany, a na międzyludzkich skończywszy. Pozostało dużo refleksji. A teraz przyszedł czas na przygotowania do egzaminu.