banner SWW

Prze****** rysy

Maciej Chmielecki

Zdejmuję koszulkę, wystudiowanym gestem zdmuchuję magnezję z rąk i idę. Pożeram metry, każda wpinka przybliża mnie do sukcesu. "Doskonale obita droga", myślę sobie. "Bezpiecznie, ale nie przesadnie gęsto". Dobra krawądka, z niej wpinka. Płyta jak marzenie, doskonałe tarcie, piękne sekwencje ruchów. Czuję na sobie wzrok wspinających się obok dwóch atrakcyjnych dziewczyn, słyszę ich szepty: "Widziałaś? Zrobił to miejsce ONSAJTEM!". Jeszcze kilka łatwych ruchów i stanowisko.....

Ze snu wyrywa mnie głos Damiana.

- Maciek, wstawaj, już szósta, trzeba napierać!

Namiot jest jeszcze mokry po wieczornym deszczu, ale prognoza na dzisiaj jest dobra. Dochodzi do mnie gdzie jestem, w co się wpakowałem i, co gorsza, z kim. Naoglądaliśmy się "Wide Boyz" i oto jesteśmy - na kempie u Kudłatego, przekonani, że wspinanie w rudawskich rysach zapewni nam sławę, pieniądze i kobiety.

Początki są trudne. W temacie wspinania w rysach czujemy się jak chlorofile, jesteśmy zupełnie zieloni. Damian kiedyś nawet zrobił jakąś rysę, moje doświadczenia są nieco uboższe - oglądałem filmik ze Steph Davis i czytałem jej bloga. Dzień przed przyjazdem obejrzałem sobie Wild Country "Crack School" - sześć krótkich filmów, na których Tom Randall i Pete Whittaker (znani z przejścia Century Crack i wspomnianego wyżej filmu Wide Boyz) prezentują techniki wspinania w rysach. Bardzo pouczające dla początkujących, polecam!

Zaczynamy od Sokolikowych klasyków - Środkowy i Prawy Nitsch, Przez Nyżę. Droga Kowalewskiego zrzuca mnie przy pierwszej wstawce (droga obita, ale wierny założeniom szkoleniowym cisnę na własnej), więcej nie próbuję... a to tylko VI.

Następnego dnia, wyposażeni w rowery i przewodnik po Rudawach Janowickich, wybieramy się w okolice Zamku Bolczów. Zabranie na wyjazd rowerów okazało się bardzo dobrym pomysłem, umożliwiają sprawne poruszanie się po Rudawskim Parku Krajobrazowym, do którego wjazd autem jest zabroniony; dają również niezliczone możliwości w dni restowe (np. niezwykle interesująca całodniowa trasa dookoła Rudaw Janowickich).

Po rozgrzewce na ciekawej drodze Włodka Porębskiego "Cygaro", atakujemy upatrzoną wcześniej linię startującą kilka metrów na lewo. Drogi nie ma w przewodniku, czujemy więc zew przygody i niepewność znaną każdemu eksploratorowi. Nie bez walki robimy drogę, obaj w pierwszej próbie. Jak się okazuje po konsultacjach z kustoszem rejonu Micajem, jest to najprawdopodobniej pierwsze jej przejście - w ten sposób stajemy się autorami nowej, ciekawej linii w Rudawach Janowickich. Drogę nazywamy "Złapiesz Aparat?", nawiązując do przejścia Damiana, który w trudnościach uświadomił sobie, że w kieszeni ma aparat fotograficzny. Próba zrzucenia aparatu nie przebiegła zgodnie z zamierzeniem:

- Maciek, złapiesz aparat?

- Pewnie, rzucaj bez obaw, grałem 15 lat w piłkę ręczną i złapię go bez pro...

TRZASK! Aparat odbił się od ziemi, od drzewa, po czym zsunął się do podnóża skarpy, z której startowała droga. W ciągu następnych kilku minut, tym razem już w wyniku mniej planowanych operacji, dolę aparatu podzielił Dragon piątka, set kości oraz pół ekspresa. Aby oszczędzić Damianowi wstydu (w końcu jest instruktorem sportu we wspinaczce sportowej), zgodziłem się w nazwie drogi odnieść tylko do zrzuconego z zamiarem bezpośrednim aparatu. 

Polecamy drogę i zachęcamy do powtórzeń (topo na zdjęciu poniżej). Przy okazji przekazuję prośbę dzierżawców Zamku Bolczów, aby nie wspinać się po skałach w bezpośrednim sąsiedztwie murów zamku oraz wewnątrz niego, ponieważ prowadzi to do niszczenia murów oraz jest po prostu niebezpieczne.

Kolejne dni mijają w rytmie odmierzanym przez wymuszone przez Damiana pobudki o 6 rano, zmienną pogodę, popołudniowe obnoszenie się z ranami odniesionymi danego dnia oraz wieczorne ogniska w towarzystwie obozu wspinaczkowego dzieciaków z Poznania. W dni gorszej pogody udajemy się na sportowe wspinanie na Tępej (skała bardzo dobra na deszczowe dni, przewieszona i niemal całkowicie osłonięta od opadów) oraz na Sukiennicach. Szybko stwierdzam jednak, że chwilowo jestem bez formy na sportowe drogi, chociaż słowa chwilowo używam raczej z sympatii do samego siebie.

Ciekawym punktem wyjazdu są odwiedziny skał w grupie Piekliska. Skały trudno dostępne, jednak niezwykle interesujące z uwagi na występujące tutaj formacje. Rozgrzewka na wywodzącym nazwę od swojego fallicznego kształtu Enisie nie rozgrzewa nas za bardzo, ale postanawiamy nie tracić czasu i wbić się w drogę, dla której tam przybyliśmy - Przerysa Sokoła. To na tej drodze zrodził się pomysł na tytuł tego artykułu.

Obwieszony niczym choinka wielkimi friendami wciskam się w ciasną przerysę i "mknę" do góry. Damian dla dodania mi motywacji informuje mnie, że "w przerysach się nie odpada, przerysy się odpuszcza". W chwilach zwątpienia słyszę słowa innej wspinaczkowej mądrości: "Idź jak glizda, nie bądź...". Udaje mi się dopełznąć do trudności, a nawet trochę wyżej. Stojąc niezbyt pewnie, o krok od klam szczytowych, wiedziony instynktem samozachowawczym, postanawiam założyć jakąś asekurację. Siada malutki Dragonik... po czym równie szybko zostaje wyrwany z kruchej skały. Lot szczęśliwie skończył się metr nad glebą. Lina miała mniej szczęścia, oplot został zerwany niemal na całej pracującej długości.

Moje przygody studzą zapał mojego partnera. Robaczek strachu wpełznął głęboko i próba Damiana kończy się przed trudnościami, dobrowolnie. Ja jednak nie daję za wygraną, wyobrażam sobie, że jak odpuszczę to przez następny rok będzie mnie ta droga nawiedzała w koszmarach i mówiła do mnie "a ty MUSISZ na mnie wrócić". Zbieram się w sobie, po wcześniejszym spatentowaniu na wędkę udaje mi się zakończyć dzień sukcesem - RP na Przerysie Sokoła. Damian robi drogę dwa dni później. Zgodnie przyznajemy drodze "krakowski certyfikat jakości" i polecamy każdemu, kto chce uchodzić za "wspinacza wszechstronnego".

W weekend dołącza do nas Michał, który w sobotę towarzyszy nam na Pieklisku, a w niedzielę sam pokonuje kilka ciekawych tradów na skale zwanej Malinowa. Z uwagi na dużą ilość ładnych długich dróg w niewygórowanych trudnościach polecamy tę skałę każdemu, kto chce zacząć wspinanie na własnej w granicie.

 

Nadszedł drugi tydzień naszego wyjazdu. Gęstą trawą zarosła mogiła naszego spręża. Dłonie i przedramiona podrapane, psycha zmęczona ciągłą walką na szóstkach. Zmuszamy się do ostatnich dwóch dni wspinania, lecz bez spektakularnych efektów. Wstawiam się po raz drugi podczas tego wyjazdu w Rysę na Krowiarkach, lecz słabość znowu zwycięża i opuszczam Rudawy Janowickie pokonany przez tę trudną dla mnie, mimo, że wycenioną tylko na VI, drogę.

Opuszczamy Rudawy zadowoleni, z przekonaniem, że stosunek jakości przygody do budżetu tego 10-dniowego wyjazdu jest porównywalny wyłącznie z wysoką wartością szkoleniową wspinania tradowego w tych górach. Pomimo tego, że nie padły żadne przejścia tradowe na miarę pierwszych stron popularnych serwisów wspinaczkowych (o których to stronach jak i przejściach skrycie marzymy), to mamy poczucie, że dużo się nauczyliśmy. Na sławę więc nie zasłużyliśmy, pieniądze wydaliśmy na duże Camy, kobiet też nie ma bo w tych Rudawach jakoś pusto nawet w słoneczne weekendy, ale polecamy taką przygodę każdemu, kto chciałby wyjść poza swoją wspinaczkową sferę komfortu i podążyć w stronę piekła zwanego "wszechstronni wspinacze".

Lista polecanych przez nas (i nie tylko) dróg w Rudawach Janowickich znajduje się w tym arkuszu. Są tam drogi sportowe oraz wymagające zakładania własnej asekuracji.