Logo

Grossglockner alternatywnie czyli wspin w Peilstein i Thalhofergrat

Grossglockner - najwyższy szczyt Austrii, piękna góra z pięknymi widokami, łatwa i szybka do zdobycia. Słyszałem do już od dobrych kilku lat, co wakacje się tam wybieraliśmy ze znajomymi, ale zawsze coś wypadało, a to załamanie pogody chwile przed wyjazdem, a to nagły dyżur albo urlopy się nie zgrały. Ten rok miał być inny, chociaż pogoda, urlopy i forma zgrały się dopiero na początku sierpnia.


Wszystko było by dobrze gdyby na 4 dni przed wyjazdem nie zachciało mi się wspinać w tatrach, pech chciał, że dopadła mnie drobna kontuzja stopy. Pierwsza myśl - znowu się nie uda - druga myśl na szczęście była bardziej optymistyczna - chodzić nie mogę, ale da rade się wspinać. Tym sposobem wpadłem na iście diaboliczny plan - niech reszta jedzie na Glocka, ja się gdzieś powspinam. Szybko szukam rejonów wspinaczkowych, które były by blisko trasy przejazdu, wybór padł na Peilstein i Thalhofergrat.


Mapa rejonu. Fot. Przemek Kurczych

Są to dwa rejony wspinaczkowe położone w odległości około dwóch kilometrów od siebie, i około 60 km od granic Wiednia. Szybko szukam kogoś, kto chciałby dołączyć do drugiego końca liny, bo ekipa twardo jedzie na Glocka. Trudności ze znalezieniem nie miałem, okazało się, że czas i chęci ma Fifi.


Pod Matterhornem :) Fot Przemek Kurczych

Chłopaki mają określony plan, wyjazd we czwartek w nocy, w piątek wyjście do schronu, sobota wejście na szczyt, niedziela powrót do Polski. My za to pełen luz, o rejonie wiemy tylko, że gdzieś jest parking, gdzieś jest woda i najważniejsze, że da się wspinać. Podróż odbywa się w typowo polskich warunkach, 5 osób w zapakowanej po dach Toyocie Auris, w drodze powrotnej udaje nam się na tym zaoszczędzić 60 euro.



Basecamp wyjazdu. Fot. Przemek Kurczych

Po krótkich poszukiwaniach około 4 nad ranem lądujemy na parkingu pod skałami, okazuje się, że nie jesteśmy pierwsi, wyprzedzili nas śpiąca koło auta para Węgrów. Bierzemy z nich przykład również wskakujemy do śpiworów. Nasi sąsiedzi niestety chyba nie wiedzieli, co to są wakacje, bo pobudkę rozpoczęli już o6 rano. Szybko okazało się, że mamy do czynienia z całą rodziną, dzieciaki spały zamknięte w aucie. My wstajemy o 7 po szybkim śniadaniu przenosimy nasz dobytek pod okazały mur skalny Peilstein. Po krótkich poszukiwaniach wśród skał szybko odnajdujemy zaciszne miejsce na uboczu, gdzie rozbijamy namiot.



Baza wysunięta. Fot. Przemek Kurczych

Po krótkim wspinie i drobnym rozeznaniu się w rejonie decydujemy się odespać podróż a później pozwiedzać cały rejon i poszukać cywilizacji. Po odnalezieniu zamkniętego schroniska postanawiamy wyruszyć do miasta. W nocy przez nie przejeżdżaliśmy i wydawało się, że uda się tam zrobić zapas jakiegoś trunku orzeźwiającego ciało i umysł. Ku naszemu zdziwieniu poza automatem z papierosami, który znajdował się na przystanku i małą restauracją nie było żadnego sklepu. Po odwiedzeniu knajpy postanawiamy w drodze powrotnej zlokalizować skały w Thalhofergrat, pogoda szybko weryfikuje ten plan. Na nasze szczęście okazało się, że problemy z pogodą zmusiły chłopaków do przesunięcia powrotu o jeden dzień, dzięki czemu zyskaliśmy dodatkowy dzień wspinania.



Zakamarki rejonu. Fot Przemek Kurczych

Następne dwa dni spędzamy na wspinie w Peilstein i odwiedzaniu pobliskiego schroniska Peilsteinhaus. Wspin tym razem bez szaleństw, cieszymy się każdym pokonanym metrem tych długich dróg. Udało nam się zrobić kilka ciekawych szóstek, a w moim przypadku dołożona jeszcze została chyba siódemkowa droga roboczo nazwana "Zdążyć przed burzą" - trzy linie ringów na prawo od "Casino Royal", nazwy skały niestety nie znam :). Wizyty w schronisku pozwalają nam do perfekcji opanować zwrot "Zwei Bier, bitte". Problem pojawiał się, gdy padało pytanie o rodzaj piwa :)



Fifi na "Zdążyć przed burzą". Fot. Przemek Kurczych

Ostatniego dnia musimy wrócić na parking, ale po drodze odwiedzamy jeszcze jedną skałkę w Thalhofergrat. Ze względu na lenistwo wybraliśmy mały obity blok bulderowy, z którego było blisko do parkingu. Wybór nie okazał się najlepszy, ale przynajmniej nie trzeba było daleko chodzić.



Jak to zmieścić? Fot Przemek Kurczych

W poniedziałek nad ranem chłopaki zgarniają nas z parkingu, po upchnięciu wszystkiego do auta wyruszamy w kierunku szarej rzeczywistości. Oczywiście Austria nie chciała żebyśmy szybko ją opuszczali i przygotowała na nas niespodziankę na granicy, a mianowicie ograniczenie do 50km i patrol austriackiej policji. Szybko przypominamy sobie wszelkie austriacki przepisy drogowe i ubrani w kamizelki odblaskowe, wychodzimy z auta w poszukiwania dokumentów, które miały znajdować się w plecaku w bagażniku. Modląc się żeby zawartość bagażnika nie wysypała się na drogę otwieramy go, ku naszemu zdziwieniu dokumentów tam nie ma, kierowca udaje się na dalsze ich poszukiwania w aucie. Policjant rozbawiony sytuacją i widząc linę wspinaczkową wypytuje sie gdzie byliśmy, po krótkiej rozmowie udaje nam się wyjechać z Austrii z bez większego uszczerbku finansowego. Lina i wejście na najwyższy szczyt Austrii przydają się podczas negocjacji z austriackimi policjantami.

W tym miejscu chce podziękować wszystkim sponsorom, bez których ten wyjazd nie mógłby się odbyć. W kolejności alfabetycznej są to:
- Moja świnka skarbonka.
- Patrol Austriackiej Policji, który bez większych problemów znacznie obniżył nam mandat.


Subiektywnie o rejonie.

Peilstein to widoczny ze znacznej odległości wysoki mur skalny, z licznymi załomami i ukrytymi w nich turniczkami. Z daleka wydawać się może, że będą tam dominować długie drogi wielowyciągowe, jednak przy bliższym poznaniu okazuje się, że to, co z daleka wydawało się wysoką ścianą jest poziomymi tarasami na dwa, trzy piętra. Rozmywa to trochę marzenia o wspinaniu wielowyciągowym. Zamiast tego mamy niezliczoną ilość bardzo długich dróg jednowyciągowych, lina 60 metrów to podstawa, chociaż może się przydać dłuższa. Na szczęście w takich przypadkach można liczyć na dodatkowe stanowiska pośrednie.

Obicie skał jest bardzo dobre i dostosowane do trudności na drodze. Gdy idziemy drogą czwórkową obicie jest dostosowane do tych trudności i wpinki są w komfortowych miejscach, jednak, gdy trafimy na czwórkowe trudności, na siódemkowej drodze spotkamy się zapewne z jakimś runoutem. Może się to nie spodobać jurajskim wspinaczom przyzwyczajonym do dużej ilości wpinek. Jakość samych przelotów jest bardzo dobra, na większości dróg, na których się wspinaliśmy były to wklejane ringi sygnowane przez austraialpin, kilka razy zdarzyło się trafić na spity, oraz dwa razy na przelot w formie kołatki. Każda droga kończy się baranimi rogami a na starcie drogi niezależnie od tego czy będziemy asekurować na półce wielkości boiska piłkarskiego czy na małym skrawku skały znajduje się ring stanowiskowy.

Skała, po której przyjdzie nam się wspinać to znany miłośnikom Hollentalu szary wapień. Nie mamy, co liczyć na lubiany przez wszystkich jurajski wyślizg czy zadawanie z fakerów do kolejnych fakerów, prędzej spotkamy tutaj dużą ilość krawądek, klameczek czy tarciowych stopni. Rejon to przede wszystkim duża ilość łatwych dróg w pionie lub połogu, ale znajdują się tutaj również i bardziej ekstremalne sektory z długimi przewieszonymi drogami.


W rejonie bardzo dbają o to żeby również najmłodsi mogli skosztować wspinania, poza specjalnie obitymi dla nich małymi głazami z prostymi i przyjemnymi drogami, przy schronisku znajduje się duży plac zabaw, a dodatkowo OeAV w pobliżu buduje centrum informacji wspinaczkowej wraz ze ścianką dla nich.



Solowanie w sektorach dziecięcych. Fot. Justyna Filipek

Thalhofergrat nie zostało przez nas zbyt dokładnie poznane. W przeciwieństwie do Peilstein jest to grupa porozrzucanych w lesie grupa skał, poza tym są to regiony praktycznie identyczne. Dodatkowo w obydwu rejonach pod klasykami możemy zobaczyć przyklejone tabliczki z nazwą drogi.


Topo


W czeluściach internetu można odszukać topo obydwu rejonów. W przypadku Peilstein jest to skan starego przewodnika lub jakaś uboższa jego wersja. Brakuje w nim około połowy sektorów, poza tym można sobie z nim bez problemu poradzić, rysunki są czytelne i odnalezienie odpowiedniej linii nie nastręcza trudności. Kłopot możemy mieć jedynie z trafieniem pod skałę, ale to może być spowodowane tym, że topo jest niekompletne. Ze względu na nie do końca legalną wersję, linku nie podam, ale odnalezienie nie nastręcza trudności. Oficjalne topo jest dostępne w schronisku Peilsteinhaus za około 30 euro. Dla Thalhofergrat zarządca rejonu przygotował kompleksowe topo dostępne na stronie http://www.bergsteigen.com/klettergarten/niederoesterreich/wienerwald/thalhofergrat


Patenty noclegowe


Rejon ten niestety nie jest nastawiony na wspinacza z namiotem, więc nie znajdziemy tutaj żadnego pola namiotowego. W zamian Austriacy oferują nam noclegi w położonym około 100 metrów od rejonu schronisku Peilsteinhaus lub w trochę bardziej odległym Naturfreundehutte. Na bardziej zamożnych w miejscowości Neuhaus czeka czterogwiazdkowy hotel.

Istnieje również wersja mocno alternatywna, czyli nocleg na jednym z parkingów, pierwszy znajduje się pomiędzy miejscowościami Nostach a Neuhaus jest ogrodzony z trzech stron wysokim płotem i wyposażony w dwa kosze na śmieci, a w pobliżu płynie mały potok. Parking ten nocami jest pusty, ale w weekendy robi się na nim tłoczno a dodatkowo dojście w skały zajmuje około 30 minut. Drugi znajduje się w Schwarzensee, również ma kosze na śmieci w standardzie, ale ogrodzenia już nie, w centrum miejscowości znajduje się mała fontanna ze zbiornikiem na wodę, minusem jest czas dojścia w skały, wyprawa może nam zająć nawet 45 minut. Poza parkingami należy uważać na wszechobecne tereny prywatne, lub elektryczne pastuchy, w które można przypadkiem wpaść.


Dojazd


Z Krakowa jedziemy w stronę Wiednia, najlepiej kierować się przez Słowację. Po minięciu granicy Słowacko-Austriackiej jedziemy autostradą A6, następnie A4, po minięciu wiedeńskiego Lotniska, na wysokości rafinerii wjeżdżamy na S7. W tunelu kierujemy się na A21 i nią jedziemy aż do zjazdu w Alland, gdzie wybieramy jedną z dwóch możliwości, albo drogą numer 11 w kierunku Nostach a następnie Neuhaus, albo drogą 210 kierujemy się na Mayerling i następnie drogą L4004 dojeżdżamy do Schwarzensee.

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.