KW banner 

Pik Lenina – co się działo w sezonie 2015

012Wyprawa zorganizowana pod patronatem Klubu Wysokogórskiego w Krakowie, dzięki pomocy sklepu specjalistycznego Polar Sport, Abdar Biuro Podróży oraz Tattoo Familia – profesjonalne studio tatuażu

Uczestnicy:

Grzegorz Bielawski
Robert Łypik
Maciej Oszal
Dawid Zarzeka

01 Sierpnia, obóz 2, wysokość 5300 m. godzina 23.27

Robert leżał sam w namiocie. Lekko przymrużone powieki wprowadzały go w błogi stan snu. Noc była spokojna, nawet strzelający pod podłogą namiotu lodowiec, wyjątkowo nie dawał znaków życia. Lekki wiatr ocierał się o ścianki legowiska wprowadzając mieszkańca w głęboki i dobrze zapowiadający się sen, tak nietypowy na tej wysokości. W oddali dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk pękającego śniegu i odgłos zsuwającej się lawiny. Nic niezwykłego, obóz 2 położony był nad tzw. patelnią gdzie w ciągu dnia raz za razem zsuwały się masy śniegu, zerwane samoczynnie z wiszących wysoko niepozornych seraków. Niektóre, siejąc nieuzasadniony strach zatrzymywały się, grzęznąc w ciężkiej breji jeszcze przed ścieżką, którą poruszali się alpiniści. Inne, nie uprzedzając nikogo, ścieżkę  przekraczały. Robert, po wielu dniach pobytu na zboczach góry, nie zaprzątał sobie głowy schodzącymi lawinami. Wszyscy zdążyliśmy się już do nich przyzwyczaić. Były naturalnymi mieszkańcami drogi pomiędzy obozami pierwszym i drugim. Kiedy człowiek docierał do dwójki, opadały emocje. Tym razem jednak, miało być inaczej. Łomot lecącego śniegu i toczonych po zboczu brył lodu zaczął niepojąco narastać. Jeszcze przez ułamek sekundy nie docierała do mieszkańców obozu drugiego skala zagrożenia. Nagle, huk zbliżył się niebezpiecznie. Robert tylko zdążył unieść głowę i w ułamku sekundy w namiot uderzyła masa nieskoordynowanego wiatru targając nim na wszystkie strony, będąca preludium nadchodzącego żywiołu, po chwili …

7 miesięcy wcześniej

SAM 1282Naszym celem było klasyczne wejście na jeden z siedmiotysięczników Kirgistanu – Pik Lenina o wysokości 7134 m n.p.m. Decyzja została podjęta dość wcześnie, ponieważ już w listopadzie trzymaliśmy w rękach bilety lotnicze relacji Warszawa – Osz z przesiadką w Stambule. Dlaczego Pik Lenina? Głównym powodem była chyba dostępność góry. Chęć sprawdzenia się na wysokości. Wszystkie opisy rozwodzą się nad łatwością wejścia. To miał być dla nas początek czegoś ambitniejszego ale sami jeszcze nie wiedzieliśmy czego. Góra położona jest na granicy dwóch krajów Kirgistanu i Tadżykistany. Nazw posiada kilka. Pierwotnie zwany Szczytem Awicenny, Kaufmana, Tadżykowie zwą go Abuali ibni Sino a po przejęciu władzy przez Bolszewików spopularyzowała się nazwa Piku Lenina i trwa nieprzerwanie na mapach świata, tak jak pomniki wodza w dawnym kraju rad.

Przygotowania zaczęliśmy od skompletowania sprzętu. Zawsze jest tak że czegoś komuś brakuje lub coś się zużyło. W tym chyba najcięższym zadaniu, nieocenionej pomocy udzielił nam sponsor sprzętowy wyprawy sklep Polar Sport mieszczący się na Siennej w Krakowie. Kilka wizyt, kilka przymiarek i chyba mieliśmy wszystko. Pozostało to upchnąć w plecaku nie przekraczając limitów wagowych w samolocie – poważne logistyczne wyzwanie!

15.07.2016 – Start

Podróż, mimo że samolotem okazała się dość uciążliwa. Wczesny wyjazd do Warszawy później oczekiwanie na lotnisku, oczywiście w ciężkich butach wysokogórskich na nogach (ograniczenia wagowe przelotu). Przesiadka w Stambule, lądowanie w Osz. W Osz pojawił się pierwszy problem. Grzesiek nie przeszedł kontroli na kamerze termowizyjnej. Stwierdzono że przywiózł jakieś paskudztwo w sobie i musi przejść kwarantannę . Nie pomogły tłumaczenia że zjadł coś w samolocie i to jest efekt – nie uwierzyli. Dokonano oględzin zewnętrznych i wewnętrznych, zmierzono temperaturę standardowym już termometrem, podano tabletkę – nie wiemy jaką, lecz ku naszemu niezadowoleniu nie było skutków ubocznych i zwolniono go z aresztu na lotnisku. Jeszcze chwilowa nerwówka czy bagaże nie poleciały sobie do Burkiny Faso? Nie poleciały. Później prześwietlenia bagażu. Znowu chwila stresu czy nie przyczepią się np. do liofilizatów? Nie przyczepili się, i już byliśmy wolni.

Na lotnisku czekał na nas wcześniej umówiony kierowca Artiom, z zezwoleniami na poruszanie się w strefie przygranicznej. Artioma wynajęliśmy jeszcze w Polsce znajdując go przez Internet. Niestety trzeba było pogrzebać na stronach rosyjskojęzycznych ponieważ u nas było skąpo z informacjami, a te które udało mi się znaleźć wpędzały nas w niepotrzebne koszty. W Internecie rosyjskojęzycznym były podane biura w Osz gdzie można wykupić zezwolenia i również numery do kierowców zajmujących się transportem alpinistów z lotniska na ługową polanę czyli główną bazę pod Pikiem Lenina i wszystko było o połowę tańsze niż podawał polski Internet. Szybkie zakupy  w Osz: miejscowa karta sim z Internetem, konserwy, kaszki, papier toaletowy i w drogę.

17116 lipca, wysokość 3700 m. Baza – ługowa polana

Do bazy dotarliśmy niewiele popołudniu. Jest to wielka równina polodowcowa wciśnięta pomiędzy góry, z której raczej średnio widać Pik Lenina. Właściwa polana ługowa znajduje się pół godziny spaceru dalej i jest równie dobrym miejscem na rozbicie namiotów jak baza główna z małym wyjątkiem. W bazie płaci się za namiot, wyżej na polanie się nie płaci, ale nikt nie daje gwarancji że tubylcom, sprawnie poruszającym się na koniach, nie przyjdzie do głowy pożyczyć sobie kilku rzeczy z namiotu, kiedy wy akurat będziecie się aklimatyzować np. na Piku Pjetrovski. Nie słyszeliśmy o żadnym wypadku kradzieży, przynajmniej na dole, ale licho nie śpi.

Bezpiecznie rozbijamy namioty na terenie jednej z kilku baz, gdzie jest możliwość wzięcia prysznica, są toalety zaopatrzone w papier toaletowy, umywalki oraz jadalnia. Leniwi mogą wykupić sobie jeden z dużych bazowych namiotów. My spaliśmy akurat w bazie należącej do Asia Mountains ale wybór jest spory i można powybrzydzać. Kierownik bazy dysponuje również kartuszami gazowymi. Są dwie opcje. Gazy oryginalne i nabijane. Obie dobre. Te nabijane są o połowę tańsze ale mogą się wybrzuszyć na wysokości co stwarza pewien problem z postawieniem w namiocie i trzeba na zewnątrz pichcić (nie muszę pisać, iż w namiocie NIE GOTUJEMY J). Za to zauważyliśmy że w większości przypadków starczają na dłużej niż te oryginalne.

Pogada była znakomita, jednakże prawie 24 godzinna podróż i natychmiastowa zmiana wysokości za pomocą samochodu nie wpłynęła na nas korzystnie. Czuliśmy się średnio, sen był średni i w ogóle zrobiło się średnio. Jak to mówi jeden z nas „biometr był niekorzystny”.

17 lipca, wysokość 4150 m. Przełęcz podróżników

Dzień aklimatyzacyjny. Postanowiliśmy zrobić rekonesans ścieżki. Zdobywając jak najwolniej się da, jak najwyższy punkt. Ważnym osiągnięciem tego dnia było spotkanie po drodze tragarzy z końmi, którym bardzo zależało żeby się dogadać poza kierownikami bazowymi. Tak jak chcieli, tak zrobiliśmy. Bardzo u nich słabo z językiem bo głównie po Kirgisku rozmawiali ale wizja oszczędności 2 usd na kilogramie rozwiązała nam języki. Umówiliśmy się kolejnego dnia w niecce osłoniętej od oczu wścibskich kierowników baz, na transport bagażu w górę do tzw. obozu pierwszego, który naprawdę jest właściwą bazą stanowiącą początek drogi na szczyt ale przyjęła się taka nomenklatura nazwy i tak będę stosował. Po powrocie na polanę ługową, wszyscy czuli się już lepiej. Przekroczyliśmy 4100 m i nikt nie miał jakichkolwiek objawów wpływu wysokości, co dobrze wróżyło na przyszłość.

lenin28018 lipca droga do obozu pierwszego wysokość 4300 m.

Wedle umowy z dnia poprzedniego konie zostały podstawione. Trochę w ciemno wysłaliśmy je do jednej z baz na górze ale zakładaliśmy, że każda z baz jest obok siebie – jak bardzo byliśmy w błędzie okazało się dopiero po południu. Odczuwając pewne obawy wytypowaliśmy Dawida, jako górskiego biegacza i nakazaliśmy mu trzymać tępo koni żebyśmy ich później nie szukali po całym lodowcu. Dawid, nie wiemy dlaczego, serio potraktował nałożony na niego obowiązek, aczkolwiek… nie podołał. Po trasie pojawiły się przeszkody w formie np. rzeki lodowcowej, której nie udało się przeskoczyć i trzeba było się rozbierać do przeprawy – koń się nie rozbierał. Porterzy mieli ponadto ułatwione zadanie ponieważ siedzieli na koniach, a Dawidowi konia nie dali i musiał chłopina zasuwać obok piechotą i tak jak pisałem wcześniej – nie podołał. Co nie umniejsza faktu iż doleciał chyba kilka godzin przed nami ale nie przeczytał tabliczki z drogowskazem, więc skręcił w złą stronę. Dzięki temu zwiedził inne bazy oraz rzadko odwiedzane zakątki lodowca, a nam pozwolił doczłapać się do obozu pierwszego niewiele czasu po nim.

Potoczna jedynka, czyli obóz pierwszy lub C1, położona jest na morenie bocznej w bezpośrednim sąsiedztwie lodowca i około 45 min marszu od właściwego początku ściany. Wyposażona, identyczne jak na dole w wszelkie udogodnienia cywilizacji dostępne za niewielką opłatą. Najistotniejszym wydarzeniem tego dnia był początek typowej leninowskiej pogody. Zaczęło padać, co zweryfikowało nasze plany na następny dzień i pozwoliło upajać się, kojącym oko, księżycowym krajobrazem moreny spowitej mgłą przez cały następny dzień.

20 lipca, depozyt, wysokość 5000 m.

Korzystając z wolnego dnia poprzedniego, zawarliśmy kilka znajomości z innymi wspinaczami pragnącymi tak jak my wejść na górę. Do naszej czwórki przyłączył się na linie Marcin z Wałbrzycha. Znajomi Marcina czekali na niego już w obozie 2, a on ze względu na przeziębienie musiał zejść na sam dół i poddać się leczniczemu wpływowi małej wysokości. Droga pod ścianę prowadziła około 45 minut przez wygładzony lodowiec, później trzeba było się związać i rozpoczęło się przysłowiowe łojenie. Ścieżka wiła się zboczem co kilka metrów ginąc w szczelinie. Szczeliny w dolnej części drogi nie były skomplikowane jednak upierdliwe. Wymagały wkładania większego wysiłku i kluczenia w poszukiwaniu najlepszego przejścia. Dużym ułatwieniem były trasery z chorągiewek ciągnące się w niewielkich odległościach od jednej rozpadliny do drugiej. Po dwustu metrach w pionie dotarliśmy do liny poręczowej powieszonej raczej dla ułatwienia niż z konieczności na stromym odcinku. Na końcu liny zrobiliśmy odpoczynek na krawędzi wielkiej szczeliny. Nie tyle głębokiej co szerokiej, z powodzeniem mogło by tam zaparkować kilka tirów z naczepą. Wyszło słońce i zrobiło się przyjemnie, nawet widoczność się poprawiła unosząc pułap chmur ponad C2, którego ciągle nie było widać. W tym miejscu nad szczeliną rozłożono kładkę, taka namiastka ice folu. Nie była to drabina ale spora deska zbita ze sklejki, umocowana linami. Niektórym z innych grup potrafiła sprawić trochę trudności, my sami na początku sceptycznie podchodziliśmy do jej mocowania. Trzeba było się przemóc zrobić kilka stabilnych kroczków i już byliśmy po drugiej stronie. Pikanterii dodawał fakt, że raki świetnie wbijały się w namokniętą deskę. Za szczeliną zbocze stawało dęba zmuszając nas do monotonnego wysiłku. Tego dnia u mnie zaczął się dziwny kaszel, który będzie mi towarzyszył już do końca wyprawy nie ułatwiając bynajmniej zadania.

lenin206Po kilku godzinach dyszenia dotarliśmy do planowanej wysokości 5000 m. gdzie chcieliśmy złożyć zabrany depozyt: trochę jedzenia, butle gazowe i trochę innego nieprzydatnego na dole badziewia, którego nie mięliśmy ochoty dźwigać kolejnego dnia. Wykopaliśmy sporą dziurę, oznaczyliśmy wysokość i zapamiętaliśmy układ szczelin. W tym miejscu oddzielał się od nas Marcin idący dalej w kierunku obozu drugiego. Ze względu na sporą liczbę szczelin, nie chcieliśmy pozwolić mu iść samemu więc czekaliśmy na pozostałe grupy pnące się pod górę aby mógł się podłączyć do czyjejś liny. Pierwszym zespołem jaki do nas doszedł był chłopak z dziewczyną. Chłopak zapytany czy mogą podpiąć kolegę i iść dalej razem, nic nie odpowiedział. Pomyśleliśmy że może nie rozumie więc zapytaliśmy dziewczynę przypiętą niżej a ona w nienagannej polszczyźnie odpowiedziała że dla niej nie ma problemu ale trzeba spytać prowadzącego. Musiała ona to zrobić bo na nas nie reagował. Prowadzący bez chwili wahania kategorycznie odmówił! Zamurowało nas. Droga była prosta, nie stanowiła technicznego problemu, a poza tym w trójkę na lodowcu na linie zawsze bezpieczniej niż w dwójkę. Jednak nie. Tym większą przykrość sprawiła nam informacja że kolega jest z naszego klubu wysokogórskiego. W głowie nam się nie mieściło iż można tak postąpić. Problem rozwiązali za kilka minut Rosjanie, bez problemu zgadzając się na podpięcie Marcina. Zrobili sobie chwilę odpoczynku, wypalili po papierosie i ruszyli razem w górę. My skierowaliśmy się na dół. Wyszło słońce i zaczęło niemiłosiernie przypiekać. Do podstawy ściany doszliśmy mokrzy od potu. Były to ostatnie podrygi dobrej pogody o czym mięliśmy się przekonać przez następne nadchodzące dwa tygodnie. Kolejnego dnia planowaliśmy zrobić dzień restu. Popołudniowe załamanie pogody tylko potwierdziło naszą decyzję.

22 lipca obóz 2 wysokość 5300 m.

Poprzedni cały dzień lało. W nocy również lało. Nawet nie trzeba było głowy z namiotu wystawiać żeby wiedzieć co się na zewnątrz dzieje. Zelżało około ósmej rano. Zebraliśmy wory i w drogę. Było nas znowu pięcioro na linie. Dołączył do nas poznany jeszcze w samolocie Robert z Andrychowa. Przez jakieś nieporozumienie jego zespół wyszedł kiedy on był w sraczyku i musiał iść z nami – coś im się musiało pomieszać w ustaleniach. Szło się już lepiej niż za pierwszym razem, jednak po dotarciu do depozytu stwierdziliśmy że nie dołożymy sobie ciężaru i wrócimy po niego następnego dnia. Tutaj się rozdzieliliśmy. Silniejszy zespół czyli Grzesiek z Dawidem poszli szybciej przodem a nasza pozostała trójka ruszyła spokojnie z tyłu. Na pierwszych 100 metrach Robert Łypik wpadł do szczeliny. Może za dużo powiedziane, wpadł, ale gdyby nie plecak, mogło być groźnie. Zaczęło na jaw wychodzić przyzwyczajenie do lodowca. Robertowi nie chciało się skoczyć, myśląc że mostek śnieżny go utrzyma -  nie utrzymał. Skończyło się tylko na strachu ale opowiadał że nogami dyndał w powietrzu.

Obóz drugi wyłania się po dotarciu do tzw. patelni. Jest to długi płaski odcinek trawersujący zbocze Piku Lenina. Nazwa właściwa, ponieważ jak wyjdzie słońce to się człowiek smaży na śniegu. Określenie bezpośrednio z tłumaczenia rosyjskiego słowa „skoworoda”, co oznacza właśnie patelnię. Problemem na patelni są również lawiny. Wysoko w górze przycupnęły seraki i tylko czekają na odpowiedni moment żeby zaatakować. Cała droga do C2 jest nieprzyjemna. Zagrożenie lawinowe praktycznie na całej długości trasy plus szczeliny wykańczają człowieka psychicznie. Jedna z największych tragedii w historii alpinizmu miała miejsce właśnie w obozie drugim w 1990 roku kiedy spowodowana trzęsieniem ziemi lawina zmiotła cały obóz z powierzchni i pochłonęła życie 43 osób. Według opowiadań bywalców, C2 znajdował się wtedy trochę niżej, bezpośrednio na szlaku lawin.

23 lipca obóz 2 wysokość 5300 m.

Pogoda od rana tragiczna. Mgła, lekki deszcz, nieprzyjemnie. Robert z Grześkiem wracają po nasz depozyt. Niby niedaleko ale wracają wycieńczeni. Resztę dnia spędzamy w namiotach

24 lipca obóz 3 wysokość 6100 m.

Dzisiaj wszyscy ruszamy w górę. Przejrzystość nieba nadal okropna ale można działać. Po śniadaniu w górę. Początkowo droga ostro się pionuje żeby po 200 metrach przewyższenia złagodnieć. Dochodzimy do wypłaszczenia gdzie znajduje się idealne miejsce pod namiot. Płasko, bezpiecznie na szczycie jednego z ramion grani, fajne miejsce do zbudowania toalety, tylko daleko od C1 ale bliżej do C3. Teraz idziemy niezwiązani. Niebezpieczeństwa obiektywne minęły. Jesteśmy na płaskiej grani. Nie ma szczelin, nic na głowę nie leci, ścieżka oznakowana traserami – tylko ta cholerna mgła, od wyjścia z dołu nie widzieliśmy góry. Po kolejnych 200 metrach stok staje dęba. Jest to ostatnie podejście na Rozdzielną czyli do miejsca gdzie stoi C3. Równe 300 metrów w pionie, podejście tak męczące i monotonne że nazwaliśmy je z rosyjska Wyrypajewem. Po wielu godzinach mozolnego stawiania kroku za krokiem docieramy do C3. Dawid już siedzi w namiocie, rozstawionym w dziurze śnieżnej i deklaruje chęć zostania na noc. Reszta z nas nie podejmuje propozycji i umawiamy się kolejnego dnia w C2. Zostawiamy jedzenie, gazy, ciepłe puchowe ciuchy przeznaczone na atak szczytowy i zawracamy w dół. Istotne jest, że z powrotem w dół, wyrypajewa przechodzimy w 25 minut co przy 3 godzinnym podejściu wprawia nas w osłupienie.

25 lipca obóz 2 wysokość 5300 m.

Cały dzień przeznaczony na odpoczynek. Około południa wraca Dawid po noclegu w C3. Opowiada traumatyczne przeżycia. Coś dziwnego się z nim działo. Stwierdza, że jeśli by nie był sam to by chyba wrócił ale w pojedynkę trochę się obawiał nocnego przejścia. My jednak z zazdrością patrzymy na niego. Nocleg powyżej 6000 m ma z głowy teraz na dół na odpoczynek i może próbować atakować. Pozostałą część dnia spędziliśmy na wsłuchiwaniu się w pękający lodowiec pod namiotem. Najgorzej było w nocy kiedy ucho przylegało do podłogi namiotu i co jakiś czas następowało uderzenie jak by bezpośrednio pod nami rozstępowała się otchłań.

26 lipca obóz 2 wysokość 5300 m.

Dzisiaj nasz plan przewidywał wyjście na nocleg do C3. Ale jak to bywa z planami coś się musiało spieprzyć. Grzesiek z Robertem rzeczywiście wychodzą ale u mnie jakoś dziwnie z oddechem się w nocy zaczęło robić. Nie ryzykuje. Widocznie aklimatyzacja jeszcze nie taka jak trzeba. Rozdzielamy się ja z Dawidem ruszamy w dół a chłopaki w górę. Po minięciu patelni dostaliśmy z Dawidem skrzydeł, a może tlenu. Do podstawy ściany praktycznie zbiegliśmy. Wszystkie szczeliny pokonywane były skokami i po niecałych dwóch godzinach byliśmy na dole.

 27 lipca obóz 1 wysokość 4300 m.

 Ja z Dawidem mamy resta. Mycie, pranie, gotowanie, jedzenie – typowe prace obozowe. Po południu dochodzi Grzesik z Robertem. Trochę dziwnie wyglądają – jakby zeszli z C3. Relacjonują traumatyczne przejścia podczas noclegu. Ponoć spali niewiele, wysokość już dawała w kość.

28 lipca do 30 lipca obóz 1

Stało się to czego obawialiśmy się najbardziej. Złapaliśmy przysłowiowy kibel czyli okres naprawdę nieciekawej pogody przeplatany mżawką, deszczem, wiatrem i mgłą. Chociaż nie. Mgła się nie przeplatała zawisła dookoła constans. Jeden z dni, taki uroczy, że doszliśmy tylko do jurty obozowej i już nie wytykaliśmy z niej nosa aż do wieczora. Dobrze że jest taka jurta ponieważ jeśli byśmy mieli siedzieć w namiotach to chyba by człowiek zwariował.

31 lipca obóz 2 wysunięty wysokość 5600 m

lenin102Po czterech dniach oczekiwania na pogodę, mamy z Dawidem dość. Ruszamy o poranku. Grzesiek z Robertem dają sobie jeszcze jeden dzień odpoczynku. Plan zakładał wyjście jeszcze w nocy ale lało niemiłosiernie więc trzeba było przeczekać. Aklimatyzacja zrobiła swoje. Droga mija jakby szybciej. Do kładki nad szczeliną poszło bardzo sprawnie. Tylko kładki już nie ma. Kika dni temu zeszła niesamowita lawina, przewalając się przez większość zbocza na oko na długości około 700 - 900 m w pionie. Wszystkie szczeliny w których zmieściłaby się lokomotywa, zniknęły razem z kładką. Zostały idealnie wypełnione. Masa śniegu zatrzymała się dopiero u podstawy ściany. Paradoksalnie droga lawiny biegła idealnie wzdłuż ścieżki, nie dotykając jej, poza miejscem gdzie była kładka i szlak trawersował zbocze. Niewielka grupa z polski podczas tego wydarzenia akurat przekraczała jedną ze szczelin. Było tam kilka osób, które ledwo uszły z życiem, uciekając w głąb labiryntu seraków, w bok od przetartej ścieżki. Opowiadali że zwały śniegu jednej z nich, dosłownie zaczepiały o pięty – szczęściem lawina nie była szybka, tylko wielka i wszyscy zdążyli zwiać. Po tym wydarzeniu większość osób z tej grupy zrezygnowała z dalszego ataku tylko dwie dziewczyny Magda i Ewa podjęły dalsze wyzwanie.

Kilkaset metrów wyżej, wielki ślad po kolejnej lawinie ginący za przełamaniem lodowca. Tym razem idealnie na wydeptanej w śniegu ścieżce. Mniej więcej w miejscu gdzie wcześniej mieliśmy swój depozyt. Jeśli zostałby kilka dni później zdeponowany to już nie mielibyśmy czego szukać. Lawina zeszła w nocy nikt jej nie widział i nikogo nie było w tym czasie na stoku.

Przejście przez patelnię dostarczyło sporo emocji. Nadciągnęła mgła. Widoczność spadła do zera i komfort przejścia pozostawił wiele do życzenia. Baliśmy się oczywiście lawiny. Wiedzieliśmy że śnieg jest ciężki i jesteśmy w stanie uciec zanim nabierze rozpędu ale fajnie było by jeszcze widzieć skąd nadchodzi, że na przykład nie będziemy biegli w kierunku lawiny. Po 30 minutach nerwowego sapania i wysiłku docieramy do obozu 2.

Jak na złość wyszło słońce i zrobiło się, pierwszy raz od dwóch tygodni, ładnie. Odpoczęliśmy chwilę i postanowiliśmy przenieść namioty o 200 metrów wyżej, na wypłaszczenie kończące jakąś boczną grań wspominane już wcześniej. Obóz 2 jest położony w miejscu w miarę bezpiecznym ale tylko w miarę. Z głównej grani Lenina, a w zasadzie ze zboczy szczytu 30-lecia Ukraińskiej Socjalistycznej Sowieckiej Republiki, położonego gdzieś po trasie, zsuwają się niewielkie lawiny. Zakręcają one do kotła poniżej namiotów ale nikt nie zagwarantuje, że nie urwie się coś naprawdę dużego i nie będzie chciało dolecieć do obozu. To jedna sprawa. Jest jeszcze skalne zbocze pod którym, bezpośrednio rozstawione są namioty. Zawsze się może jakiś kamyczek wytopić i walnąć w niczego niespodziewających się alpinistów zażywających akurat darów kuchni kirgiskiej czyli podgrzewanej konserwy gryczanej kaszy z mielonką przyrządzoną ze zdechłego konia. Nawet na naszej wizualizacji internetowej, zabranej z Polski, miejsce powyżej obozu drugiego zaznaczone jest jako idealne pod namiot.

Doszliśmy tam ostatkiem sił. Człapiąc z wielkim ekwipunkiem całego obozu 2. Wykopaliśmy platformę i po prostu padliśmy. Na dodatek Dawid zaczął użalać się na lekkie przeziębienie. Zaaplikował sobie całą garść piguł po czym poszliśmy spać. Wybór z przeniesieniem okazał się znakomity. Pierwszy raz w C2 nic pod nami nie strzelało, nic nie spadło i była prywatna toaleta urządzona przez Dawida.

01 sierpnia obóz 3 wysokość 6100 m

Dzisiejszego dnia czeka mnie samotna wędrówka do obozu trzeciego. Tylko ja z naszej czwórki jeszcze nie spałem w trójce, więc przed atakiem szczytowym muszę zaliczyć wątpliwą przyjemność. Dawid planował odpoczynek w namiocie i kurację herbaciano antybiotykową aby zawczasu zwalczyć oznaki choroby. Ruszyłem niespiesznie około południa. Niestety kaszel nie odstępował mnie na krok i co chwilę musiałem zatrzymywać się targany torsjami. Nie spieszyłem się, pogody oczywiście nie było ale dało się iść i kierując się od chorągiewki do chorągiewki posuwałem się do przodu.

Na dole Grzesiek z Robertem ruszyli do C2. Po dotarciu na miejsce Robert zdecydował o rezygnacji z ataku szczytowego. Zdeklarował się, że zostaje w dwójce i jak coś to może nam pomóc w zniesieniu rzeczy z trójki. Miło z jego strony, tym bardziej, iż wiedział że w C2 spędzi kilka dni i może jeszcze będzie musiał podejść wyżej. Grzesiek zabrał jeden z namiotów i ruszył do naszego obozu wysuniętego.

 Zbliżał się już wieczór kiedy doczłapałem do trójki. Na miejscu szok. Namiot prawie całkowicie zasypany. Nie da się wejść do środka i nie da się go po prostu złożyć. Walczyłem 3 godziny żeby zorganizować sobie miejsce do spania. Najpierw znalazłem inną jamę ale trzeba było ją wygładzić kując lud. Następnie musiałem wykuć namiot, który był świetnie zabezpieczony przed porwaniem przez wiatr do tego stopnia że niektóre linki musiałem przeciąć nie mogąc ich odkuć z lodu. Na dodatek, jakaś kanalia ukradła łopatę Dawida, pozostawioną przy namiocie. Późnym wieczorem, nareszcie zaległem w śpiworze. To przestawianie namiotu było chyba przysłowiową kropką nad „i”. Kaszel się nasilił, noc była prawie pusta. Nic nie odpocząłem a do tego zacząłem się dziwnie czuć. Około trzeciej w nocy w końcu zasnąłem.

 W między czasie Grzesiek dotarł do wysuniętej dwójki. Dawid opowiadał, że wyglądał strasznie. Sam Grzesiek potwierdza, że jeszcze chyba nigdy, nie był tak zmęczony, jak po tych ostatnich 200 metrach. Rozstawił namiot i również poszedł spać.

Najgorsze miało jednak nadejść dopiero w nocy.

11060036 1055860297759336 458565416785907095 o02 sierpnia obóz 2 wysokość 5300 m. – noc

Robert leżał sam w namiocie. Lekko przymrużone powieki wprowadzały go w błogi stan snu. Noc była spokojna, nawet strzelający pod podłogą namiotu lodowiec, wyjątkowo nie dawał znaków życia. Lekki wiatr ocierał się o ścianki legowiska wprowadzając mieszkańca w głęboki i dobrze zapowiadający się sen, tak nietypowy na tej wysokości. W oddali dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk pękającego śniegu i odgłos zsuwającej się lawiny. Nic niezwykłego, obóz 2 położony był nad tzw. patelnią gdzie w ciągu dnia raz za razem zsuwały się masy śniegu, zerwane samoczynnie z wiszących wysoko niepozornych seraków. Niektóre siejąc nieuzasadniony strach zatrzymywały się, grzęznąc w ciężkiej breji jeszcze przed ścieżką, którą poruszali się alpiniści. Inne, nie uprzedzając nikogo, ścieżkę  przekraczały. Robert, po wielu dniach pobytu na zboczach góry, nie zaprzątał sobie głowy schodzącymi lawinami. Wszyscy zdążyliśmy się już do nich przyzwyczaić. Były naturalnymi mieszkańcami drogi pomiędzy obozami pierwszym i drugim. Kiedy człowiek docierał do dwójki emocje opadały. Tym razem jednak, miało być inaczej. Łomot lecącego śniegu i toczonych po zboczu brył lodu zaczął niepojąco narastać. Jeszcze przez ułamek sekundy nie docierała do mieszkańców obozu drugiego skala zagrożenia. Nagle huk zbliżył się niebezpiecznie. Robert tylko zdążył unieść głowę i w ułamku sekundy w namiot uderzyła masa nieskoordynowanego wiatru targając nim na wszystkie strony, będąca preludium nadchodzącego żywiołu, po chwili…

W tym samym czasie obóz 2 wysunięty wysokość 5500 m

Dawida zbudził łomot. Miał wrażenie że ziemia usuwa się z pod namiotu a jednocześnie cała góra za chwile zwali mu się na głowę. Nie mógł wiedzieć co dzieje się w C2 ale miał świadomość ogromnej lawiny, która przetacza się gdzieś w dole. Odetchnął tylko utwierdzając się w słusznie podjętej decyzji o przenosinach obozu 2. Po chwili nastała pierwotna cisza. Nie przyszło mu nawet do głowy że coś może zagrażać namiotom pozostawionym poniżej. Postarał się uspokoić i ponownie zasnął.

Obóz 2 wysokość 5300 m.

… Równie gwałtownie jak niespodziewanie, wszystko ucichło. W bazie zaległa cisza. Wszyscy nocujący bali się odezwać. Każdy zastanawiał się co się mogło wydażyć i dlaczego ich to ominęło. Po dłuższej chwili zaczęto wystawiać głowy z namiotów. Niestety jak przez większość nocy nic nie było widać poprzez tradycyjną już mgłę. Dopiero rano zostało wyjaśnione co się tak naprawdę stało i uświadomiono sobie skalę zjawiska. W kierunku obozu zeszła ogromna lawina, pędząc idealnie w kierunku namiotów jakieś 15 metrów przed pierwszymi platformami zakręciła zahaczając jedynie o toaletę runęła w dół szczelin wyznaczających początek urwiska i zniknęła. Strachu mieszkańcom napędziła fala uderzeniowa, która objęła namioty powodując szamotaninę i lokalną wichurę. Do nas dotarła później pogłoska o zazdrości innych alpinistów, powodowanej lokalizacją naszego bezpiecznego miejsca obozowego położonego 200 m wyżej.

02 sierpnia - dzień obóz 3 wysokość 6100 m.

Obudziłem się około 8. Nie miałem chęci na jakieś rozkoszowanie się spędzeniem nocy na tej wysokości. Czym prędzej ubrałem się, zajadłem, opiłem płynami i w drogę. Tak jak przewidziałem, w dół praktycznie biegłem i po godzinie znalazłem się w C2+. Dawid z Grześkiem czekali z herbatą. Opowiedzieli mi o zajściach z nocy. Przyznaje że w trójce nic nie było słychać ale być może warunki skutecznie zagłuszyły wydarzenie toczące się poniżej. Podchodząc do progu skalnego w okolice ścieżki na wysokości 5600 m. było w dole wyraźnie widać ślad pozostawiony przez lawinę i niewielki margines bezpieczeństwa jaki oddzielał go od lokalizacji dwójki. Pozostałą część dnia spędziliśmy na regeneracji, jedzenie, picie, jedzenie, picie, jedzenie, picie i tak w kółko.

03 sierpnia obóz 2, droga do obozu 3

Z ociąganiem wstaliśmy dość późno. Nie mieliśmy ochoty na drogę w górę. Dawid twierdził że mu lepiej, mnie wcale nie było lepiej, a Grzesiek deklarował chęć ataku ale również nie tryskał energią. Odwlekaliśmy wyjście jak najdłużej, czekając na Magdę i Lolę. Wiedzieliśmy że mają tego dnia podchodzić.  Lola była Hiszpanką, której partner zrezygnował, a Magda została sama, gdyż jej partnerka Ewa musiała wracać wcześniej. Dziewczyny się zgadały co do namiotów i razem kontynuowały podejścia. Kiedy dotarły do nas ruszyliśmy razem. Wszystko szło dobrze aż do momentu gdzie zaczynał się wyrypajew. Pogoda standardowo się zepsuła ale nie to stanowiło problem. Na skutek kaszlu zacząłem coraz bardziej odstawać od grupy, a Lola w ogóle opadła z sił. Przynajmniej tak to wyglądało. Ja co kilka kroków miałem straszne rwanie oskrzeli ale ona praktycznie stała w miejscu. W górze widziałem Magdę, wyprzedziła wszystkich innych na trasie i dla mnie była prawie pewną faworytką do zdobycia szczytu. Dotarłem do trójki po 6 godzinach jako przed ostatni z naszej piątki. Zrozumiałem że nie wystartuje do ataku i że kaszel mnie pokonał. Poprzednio podejście zajęło mi 3 godziny więc było coś nie tak. Identyczne odczucia miał Grzesiek, któremu również pomimo sił, zeszło wyjątkowo długo. Jeszcze łudziłem się iż może odeśpię ponieważ siły były jednak czas wszystko zweryfikował.

Zaczęło robić się późno, a Lola nie nadchodziła. Zaczęliśmy się martwić. Dodatkowo zostaliśmy zrugani przez przewodnika rosyjskiego, który poznał Dawida bo byli kolegami od palenia i znowu przyszedł się poczęstować papierosem. Powiedział że w jego stanie powinien jak najszybciej schodzić a nie kombinować że może się wyleczy. Pomimo wszystko Dawid wyglądał nieźle i twardo obstawiał nad jutrzejszym atakiem. Podjęliśmy decyzję co do Loli. Jeśli nie dotrze za pół godziny, musimy po nią zejść. Co prawda zapewniała że ma siłę i dojdzie, tylko zajmie jej to chwilę. Na szczęście jeden z mieszkańców obozu trzeciego akurat schodził i miał radio więc poprosiliśmy go o informację. Po 15 minutach się odezwał. Lola miała dosłownie kawałek. Zeszliśmy po jej plecak i doczłapała się powoli do namiotu.

Staliśmy jeszcze chwilę i ja zadecydowałem o rezygnacji. Nie miałem wiary że mi przejdzie, a najmniejsze czynności powodowały spazmatyczne ataki kaszlu. Położyliśmy się spać, a raczej gotować. Problem powstał z wyliczeniem porcji płynów. Jeden litr gotował się prawie 45 minut a sam Grzesiek potrzebował 2 na drogę, 1,5 na śniadanie i tyle samo na kolację. Ja również chciałem się czegoś napić. Z wyliczeń nam wyszło że trzeba czekać 4 godziny na wodę! Kiedy spać? Ja wypiłem swój posiłek i zasnąłem. Obudziłem się niecałe pół godziny później ze straszną gulą w gardle. Byłem chory. Dodatkowo pełen strachu, gdyż opuchnięte gardło sprawiało wrażenie jakbym się dusił. Teraz, najważniejszym dla mnie było doczekać do rana i bezpiecznie zejść. Grzesiek cały czas  gotował wodę i z mojego powodu  w ogóle się nie wyspał. Jednak o drugiej w nocy twardo wyruszył. Zabrał radio i umówiliśmy się na kontakt o 7 rano. Razem z nim poszły dziewczyny Magda z Lolą. Dawid nie wyszedł, znowu rozłożyła go choroba. Zostaliśmy razem czekając rana.

20000111 08193304 sierpnia - atak

O umówionej godzinie Grzesiek się zgłosił. Okazało się że podchodzi już do namiotów. Zostało mu jakieś 30 minut. Osiągnął wysokość 6500 metrów i zawrócił ponieważ, jak sam twierdzi w pewnym momencie przestał zdobywać wysokość. Wszyscy czuliśmy że to tak naprawdę był już koniec. Wszyscy byliśmy chorzy, mieliśmy serdecznie dość. Zebranie namiotów zajęło nam strasznie dużo czasu i ruszyliśmy w dół. Kolejna trudna decyzja czekała nas w C2+. Mięliśmy nieodpartą chęć zostać ale wiedzieliśmy że lepiej się nie poczujemy. Byliśmy za wysoko. Zadecydowaliśmy że schodzimy do Roberta, który czekał nadal w C2 i tam będziemy decydować. W C2 zmusiliśmy się jednak do zejścia. Dopakowaliśmy plecaki maksymalnie, zabierając wszystkie gazy licząc, że sprzedamy je na dole, upchnęliśmy również niezużyte liofilizaty – było trochę szkoda zostawiać. Podzieliśmy się na dwa zespoły i ruszyliśmy w dół. Pierwszy raz to plecaki nami kierowały, a nie na odwrót. Były tak ciężkie że podczas skoku przez szczeliny, jak sobie człowiek źle wyliczył to lądował po drugiej stronie na ryju a nie na nogach. Grzesiek zaliczył takie rycie siekaczami, że trzeba go było z liny wyplątywać bo sam nie mógł dać rady. Robert niósł dwa namioty. Swój i cudzy. Poproszony przez grupę ślązaków o pomoc w ratowaniu sprzętu. Cała grupa rozchorowała się w obozie pierwszym i nie miał kto wyjść po namiot do góry. Wątpliwa przyjemność przypadła Robertowi jako rezydentowi w dwójce. Pikanterii dodaje fakt, że namiot był 4 osobowy czyli mega ciężki. Dotarliśmy do podstawy ściany wykończeni i tak naprawdę najgorszy odcinek to ta równa droga po lodowcu przed obozem pierwszym. Po prostu się już nie chciało. W bazie wynajęliśmy sobie namiot żeby na spokojnie się posuszyć i odpocząć. Powoli doprowadzaliśmy się do stanu używalności. Obok rozbiła się grupa lekarzy rosyjskich i jeden z nich eksperymentalnie mierzył wszystkim ciśnienie. Grzesiek usiadł, gość mu zmierzył i szok! Patrzy Grześkowi w oczy, patrzy na aparat i pyta. Jak ty się czujesz – dobrze – pada odpowiedź. Facet mierzy jeszcze raz. Wynik ten sam 190/120. Szok. Poleciał natychmiast po jakąś tabletkę, zaaplikował i kazał przyjść za dwie godziny na kolejne mierzenia. Jakoś się to rozeszło, ale wszyscy dziwnie na nas później patrzyli.

05 sierpnia obóz 1 wysokość 4300 m.

Przeznaczyliśmy dzień na rest. Dogadaliśmy się w sprawie transportu końmi rzeczy na kolejny dzień. Prawdę mówiąc nie chciało nam się nic innego robić tylko siedzieć i nawadniać.

06 sierpnia Baza – ługowa polana

Koniarze przyjechali około południa, kupili od nas niezużyte gazy, pomniejszając oczywiście odpowiednio cenę, zapakowali wory i ruszyli w dół. Czekaliśmy jeszcze chwilą i z ciężkim sercem podążyliśmy za nimi. Nie śpieszyło nam się. Można powiedzieć, że wlekliśmy się noga za nogą. Dawid wyprzedził nas o jakieś trzy godziny, już zaczął wydzwaniać, ponieważ nie wiedział na którą bazę ma się udać i cały czas siedział na plecaku zamiast się rozbić. Bazę na Ługowej polanie zmieniliśmy na Fortuna Travel.Korzystaliśmy z ich usługw dwójce i byliśmy zadowoleni. Ponadto Ajnura – kierowniczka zorganizowała nam transport następnego dnia do Osz za 30 dolarów a nie jak wcześniej za 40.

07 sierpnia ługowa polana – Osz

Dzisiejszego dnia czekała nas niespodzianka. Około 11 przed południem dotarła do nas Lola. I co się okazało? Jako jedyna poprzedniego dnia weszła na szczyt! Tylu Rosjan razem z nią próbowało, Magda, wszyscy zawrócili a ona weszła. Jak to się człowiek może pomylić. Miała niesamowicie spalone wargi, aż jej krew leciała. Wzięła prysznic i czekała z nami na busa do Osz. Na chwilę przed odjazdem, na horyzoncie ukazała się Magda. Poinformowała nas że zawróciła na wysokości 7000 m i jest szczerze zła na siebie, ponieważ przestraszyła się późnej pory, a trzeba było iść, tak jak Lola i na pewno dała by radę. Przynajmniej były by razem. Wszyscy Rosjanie zawrócili dużo wcześniej i tylko one we dwie parły dalej – finalnie w ataku została tylko niepozorna hiszpanka i to właśnie ona zrobiła to co przez dwa tygodnie nie udało się 200 wyżartym chłopom.

Na powrocie mięliśmy jeszcze jedno nie fajne wydarzenie. Podczas przejazdu do Osz zatrzymano nas do kontroli. Kolesie w wielkich wozach, uzbrojeni po zęby zażądali przepustek. My mięliśmy wykupione wcześniej zezwolenia na poruszanie się w strefie przygranicznej ale Lola zostawiła swoje zezwolenie u jakiegoś przewodnika od Ajnury a on gdzieś zniknął kilkanaście dni temu – oczywiście z dokumentami. Sprawę rozwiązaliśmy sami. Stworzył się sztuczny tłum, ponieważ takich busów jak my było więcej, ja zagadałem wojskowego i w tym samym czasie kazaliśmy Loli uciekać do busa, położyć się na siedzeniach, żeby nie było jej widać z ulicy. Na szczęście do busów nie podchodzili na sprawdzanie. Pytaliśmy się później kierowców jakie są konsekwencje. Powiedzieli że sprawa zazwyczaj kończy się łapówka na komisariacie ale to może być nawet 200 euro. Zależy od kontrolera oraz umiejętności negocjacyjnych złapanego.

Pozostałe dni przebiegły na regeneracji sił i zabijaniu czasu przy basenie hotelowym w Osz.

Zakończenie i podziękowania

Analizując całą wyprawę bijemy się w pierś. Wiemy że szczyt pomimo złej pogody był w naszym zasięgu. Wydaje nam się że spędziliśmy za dużo czasu na wysokości i to nas załatwiło. Każdemu wysiadł organizm. Zwykła choroba uniemożliwiła osiągnięcie celu. Wystarczyło zejść na dół i trochę poczekać a może wszystko by się ułożyło. Dużą przeszkodą jest bariera psychiczna w przemieszczaniu się pomiędzy obozami 1 i 2 ze względu na zagrożenie lawinowe, człowiek nie ma ochoty kursować w górę i w dół w celach aklimatyzacyjnych, co jest błędem. Trzeba to robić. Może warto nawet wrócić na ług ową na jedną noc. Jedyna pociecha że po przyjeździe, na stronie góry online ukazał się artykuł przytaczający statystykę wejścia. Tylko 2% atakujących tego roku osiągnęło szczyt. Będzie trzeba spróbować jeszcze raz.:)

Składamy również podziękowania dla sklepu Polar Sport z Krakowa za pomoc w kompletowaniu sprzętu, Abdar Biuro Podróży za pomoc w kupnie biletów lotniczych i wparcie logistyczne, Tattoo Familia za wyposażenie żywnościowe oraz dla Klubu Wysokogórskiego w Krakowie za patronat medialny wyprawy.

Maciej Oszal

Relacja filmowa: 

Kilka przydatnych porad

- Bilety lotnicze warto kupować z Pragi. Są tańsze a kwestia dojazdu z Krakowa podobna.

- Nie kupujcie połączeń do Biszkeku. Jest stamtąd 12 godzin jazdy i kosztuje to około 100 usd więc szkoda czasu i pieniędzy

- Zezwolenia na poruszanie się w strefie przygranicznej SĄ POTRZEBNE, nie słuchać tych, których nie     sprawdzali. Nas sprawdzali i mogło by być słabo bez kwita. Koszt zezwolenia na osobę 12 usd w firmie   w Osz plus koszt przelewu międzynarodowego dzielony na całą grupę więc chyba nie ma co oszczędzać.

- Wszystkie informacje cenowe pobierajcie ze stron rosyjskich – jest taniej, są podane numery do ludzi obsługujących turystów.

- Karta telefoniczna i internetowa do kupienia na lotnisku, waluta również.

- Sklepy dobrze wyposażone, poza liofilizatami nie ma co wozić żarcia ze sobą.

- Gazy kupować na bazie ponieważ paradoksalnie jest taniej niż w Osz i ja polecam te nabijane za jurtą – działają i są tańsze o połowę, 5 usd za mały kartusz – dużych nie widziałem.

- Z koniarzami można się dogadać na ścieżce poza bazą, bo w bazie się boją. U nas wyszło 1 usd za kg.          Normalnie kierownicy baz krzyczą 3 eur.

- Bierzcie dolary. Prawie wszyscy przeliczają eur i usd 1 do 1 więc na euro będziecie stratni.

- Śruby lodowe kompletnie nieprzydatne ale fajnie było by mieć szable do zamocowania namiotu

- Przydaje się radio ponieważ istnieje duże prawdopodobieństwo rozdzielenia się.

- Zasięg telefoniczny jest cały czas do obozu 3 – dalej nie doszedłem ale powinien być do samego szczytu.

contentmap_plugin